Słońce w mroku – Stephenie Meyer
Są takie książki, które wspominam z sentymentem i czasem do nich wracam. Saga Zmierzch Stephenie Meyer jest tego typu lekturą. Oczywiście zdaję sobie sprawę z jej wad, ale nie zabiera mi to frajdy z czytania tej serii. Nadal traktuję ją, jako przyjemną, zabawną i sentymentalną podróż w przeszłość. Dlatego z nadzieją, ale i obawą sięgnęłam po „Słońce w mroku” i z czystym sumieniem mogę Wam napisać, że historia ta ma kilka punktów wspólnych z sagą, ale i sporo całkiem odmiennych. Ma też miejscami inny ton – jest bardziej melancholijna, co z pewnością jest zasługą charakteru Edwarda. Jednocześnie jeszcze bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że ta dwójka idealnie do siebie pasuje, gdyż „Zmierzch” i „Słońce w mroku” ukazują dwie bardzo stare dusze, w młodych ciałach. Dusze, które łączy ogromna dojrzałość, jakiś wewnętrzny smutek, stałość, niezłomność oraz kilka innych cech charakteru, które są dość ważne do fabuły.
„Spojrzała na mnie, oboje przetworzyliśmy to, co pojawiło się w jej głowie, i oboje zareagowaliśmy zaskoczeniem.
– Wyjeżdżasz? – szepnęła.
Pozostali wbili we mnie wzrok.
– A wyjeżdżam? – zapytałem przez zaciśnięte zęby. Dopiero wtedy wszystko zobaczyła – gdy moja silna wola się zachwiała i inne rozwiązanie popchnęło moją przyszłość w mroczniejszym kierunku.
– Och – westchnęła.
Martwa Bella Swan. Moje oczy błyszczące purpurą od świeżej krwi. Poszukiwania zaginionej. Starannie odmierzony czas na odczekanie, aż minie niebezpieczeństwo, a potem wyprowadzka z Forks i budowanie życia od nowa…
– Och – powtórzyła.
Obraz zyskał wyrazistość, mogłem teraz dostrzec detale. Po raz pierwszy ujrzałem wnętrze domu komendanta Swana, Bellę w małej kuchni z żółtymi szafkami, odwróconą do mnie tyłem, podczas gdy ja nachodziłem ją z ciemności, pozwalałem, by jej zapach przyciągał mnie…
– Przestań! – jęknąłem. Nie byłem w stanie znieść więcej.
– Przepraszam – szepnęła.
Potwór nie posiadał się z radości.” fragment Słońce w mroku
Nie będę się skupiać tutaj na fabule, bo większość z Was pewnie ją zna. Postanowiłam, że w tym tekście skupię się na tym, co odnajdziecie w tej serii nowego – co jest warte uwagi. Po pierwsze lepiej poznajemy Cullenów i relacje między nimi. Zauważamy też specyficzną dynamikę i to, jaki wpływ na całą rodzinę mają poszczególne dary. Widząc świat oczyma Edwarda poznajemy także dość dobrze innych bohaterów, gdyż słyszymy ich myśli i kilku z pewnością Was zaskoczy. Po przeczytaniu tej części będziecie postrzegać ich inaczej. Jest kilka postaci, za którymi nie przepadałam już w „Zmierzchu” i po „Słońce w mroku” moja niechęć się tylko pogłębiła.
„– Jessica Stanley prezentuje, Swanównie wszystkie brudy klanu Cullenów – mruknąłem do Emmetta, żeby odwrócić swą uwagę od strumienia świadomości dziewczyny.
Zaśmiał się pod nosem.
Mam nadzieję, że się postarała, odpowiedział mi w myślach.
– Niestety, zabrakło jej wyobraźni. Zaledwie cień skandalu. Ani grama horroru. Jestem odrobinę zawiedziony.
A ta nowa? Też jest rozczarowana plotkami?
Wsłuchałem się w myśli Belli, żeby dowiedzieć się, co sądzi o rewelacjach przedstawionych przez koleżankę. Co widzi, patrząc na dziwne blade rodzeństwo, którego wszyscy starają się unikać?
Czułem, że poznanie jej reakcji jest moim obowiązkiem. Można powiedzieć – z braku lepszego określenia – że stałem na czatach naszej rodziny. Żeby nas chronić. Gdyby ktokolwiek nabrał podejrzeń, ostrzegłbym wszystkich odpowiednio wcześnie i moglibyśmy się łatwo ewakuować. ” fragment Słońce w mroku
Dostajemy kilka informacji, które świadczą o tym, czemu Edward nie słyszy myśli Belli, poznajemy sporo przepowiedni Alice i śledzimy kilka scen akcji oraz sporo rozmów między Cullenami, których nie było w sadze oraz jest kilka całkiem ciekawych retrospekcji z przeszłości tej rodziny. Każdy z tych elementów uważam za plus tej opowieści – szczególnie, że jest to w jakimś stopniu historia, którą znam. Tymczasem z przyjemnością śledziłam całą akcję oczyma Edwarda, który okazał się taki, jakim go widziałam w „Zmierzchu”. Jedyne, co mnie zdziwiło to to jak uparty, czasem lekko męczeński i nieprzejednany potrafi być w swoich planach.
„Teraz moje nerwy były napięte do granic możliwości – jak struny fortepianu, gotowe zagrać przy najlżejszym muśnięciu. Wszystkie moje zmysły tkwiły w gotowości bojowej, rejestrowałem każdy dźwięk, każdy ruch powietrza muskającego moją skórę, każdą myśl – zwłaszcza myśli. Tylko jeden zmysł trzymałem na uwięzi, nie decydując się go użyć. Węch, rzecz jasna. Dlatego nie oddychałem.” fragment Słońce w mroku
Podsumowując „Słońce w mroku” jest naprawdę ciekawą częścią bestsellerowej Sagi Zmierzch i z pewnością przede wszystkim spodoba się fanom serii, gdyż to oni wyłapią różne smaczki, poszerzą swoją wiedzę o tym świecie czy będą na nią patrzeć tak jak ja z sentymentem. Nie jestem w stanie stwierdzić, która perspektywa jest lepsza, gdyż jest to opowieść, którą bardzo dobrze znam, ale pod wieloma względami Edward wydaje mi się ciekawszą postacią. Nie jestem pewna czy chciałabym by autorka napisała pozostałą część opowieści jego oczyma (no może czwartą), ale z przyjemnością poznałabym całą historię Carlisle’a oraz dalsze losy bohaterów( po 4 tomie). Polecam zainteresowanym.
„Szkoła średnia – a może „czyściec” byłby tu lepszym słowem? Jeśli istniała dla mnie możliwość odkupienia grzechów, szkoła powinna choćby częściowo odegrać tę rolę. Nie potrafiłem przywyknąć do nudy, każdy dzień wydawał się jeszcze bardziej monotonny od poprzedniego. Może wręcz powinienem był uważać, że to taka moja własna forma snu – o ile snem można określić czas bezczynności i letargu pomiędzy okresami aktywności.” fragment Słońce w mroku
Wyświetl ten post na Instagramie.