Kilka słów wstępu. Luźne Pogaduchy to swego rodzaju cykl rozmów z interesującymi mnie osobami. Rozmowy będą dotyczyć ich podejścia do pasji, życia i oczywiście książek. To dla mnie idealny sposób na poszerzenie wiedzy, wyrobienie sobie opinii na dane tematy, ale i ujrzenie ludzi w innym świetle – sam luz. Zapraszam!
Może zacznę od tego, iż los potrafi sprawiać Nam niespodzianki. Taką niespodzianką jest dla mnie Pani Karolina Janowska i jej twórczość. Jestem niesamowicie szczęśliwa, iż mogłam przeprowadzić tę rozmowę, gdyż Pani Karolina jest naprawdę interesującą osobą. Osobą po przejściach, ale i posiadającą w sobie radość życia oraz pasje. Jej zainteresowania są bardzo rozległe, poza tym odbieram ją jako osobę głodną świata, która ma jeszcze sporo do zaoferowania!. I na koniec zapraszam serdecznie na wywiad – warto!
MK: Czym dla Pani są książki? Czy wypełniały Pani dzieciństwo? Kto Panią do nich zachęcił?
KJ: Książki to przyjaciele, moja największa namiętność i pasja. Moim pierwszym wspomnieniem z dzieciństwa jest głos mojej mamy czytającej mi książki. Pierwszą książkę przeczytałam samodzielnie, kiedy miałam jakieś cztery lata. I tak codziennie. W domu czytało się dużo, całe multum książek. Muszę przyznać, że jestem uzależniona od czytania, to jak narkotyk, bez czytania jestem jak narkoman na głodzie. Książki otwierają przede mną inny wymiar, alternatywny świat, dają mi drugą rzeczywistość do tego stopnia, że potrafię się w niej zatracić. Ale lubię to.
Czy od zawsze chciała Pani pisać? Co Panią do tego skłoniło?
Trudno powiedzieć, czy od zawsze chciałam pisać. Kiedy zaczęłam dorastać, nie mogłam sobie znaleźć miejsca i zajęcia. To było jak brak czegoś nieokreślonego. W czwartej klasie podstawówki nasza pani od polskiego wprowadziła na lekcji „swobodne teksty”. Pamiętam to jak dziś, kazała wyjąć kartki i pisać to, co czujemy. Zaczęłam pisać opowiadania, coraz dłuższe i bardziej złożone. Kiedy miałam 13 lat, tata przyniósł mi z pracy maszynę do pisania. Tak zaczęły ku zgrozie moich sąsiadów wysłuchujących po nocy stukania w maszyn powstawać pierwsze powieści. Na szczęście skończyły w piecu. Kiedy dotarło do mnie tak naprawdę, że mogę pisać i że muszę to robić, przestałam odczuwać ten „brak”.
Maszyna do pisania to moje marzenie. Wyobrażam sobie, iż tworzy całkiem inny nastrój podczas pisania niż klawiatura i monitor prawda? Dla mnie takie „starodawne metody” nadają klimat, ale i pomagają tworzyć bardziej namacalną sztukę. To tak jak z pisaniem listów – własnoręczny jest o wiele bardziej „drogi” niż email. A Jak to jest w Pani przypadku? Nadal Pani pisuje na maszynie? Zdaję sobie sprawę, iż komputer jest praktyczniejszy, ale czy maszyna nie jest bardziej urokliwa?
Pani Marto, maszyna poszła do lamusa 14 lat temu. Miało to swój niepowtarzalny urok, palce brudne od taśmy, którą trzeba było co chwila zmieniać, stukot wieczorami, od którego sąsiedzi dostawali bólu głowy i białej gorączki… Ale laptop jest o wiele wygodniejszy, szybciej się na nim pisze, a poza tym znacznie łatwiej koryguje się ewentualne błędy. Niestety, filolog klasyczny z tabliczki i rylca przerzucił się na nowoczesną technikę. O tempora, o mores!
Tematyka, o której najchętniej Pani pisze….a może jest jakiś wymarzony temat za który się Pani jeszcze nie zabrała?
Tematyka…ze względu na moją fascynację starożytnością i skończone studia ta tematyka pociąga mnie najbardziej. Trochę wzbogacona o elementy fantastyczne. Jako nastolatka zaczęłam pisać sagę fantasy, chciałabym do niej wrócić.
Czy może Pani zdradzić coś na temat tej fantastycznej sagi? Ja osobiście z chęcią bym się zanurzyła w jej świecie.
Fantastyczna saga utknęła na tomie 13 i leży w szufladzie. Miała to byś powieść o rodzie spłodzonym przez demona w świecie będącym alternatywną wersją średniowiecznej Szkocji i Irlandii – vide wątki celtyckie. Potem przeczytałam trylogię Kusziela i zwątpiłam, bo tam akcja dzieje się przecież w alternatywnej Europie. Ale myślę, że gdybym miała czas, mogłabym wrócić do tamtego pomysłu. Podobają mi się postacie, musiałabym sporą część przerobić.
Ulubiony gatunek literacki?
Nie posiadam. Szybciej będzie powiedzieć, czego nie lubię – romansów, fantastyki w stylu Lem, biografii oraz modnych ostatnio sag o wampirach:)
Piszę Pani, iż nie lubi romansów? Dlaczego? Blask Trawy Pampasowej zawiera sporo jego elementy w sobie… I dlaczego nie podobają się Pani popularne ostatnio sagi o wampirach? Za bardzo banalne? A może naiwne?
Nie lubię romansów, bo są banalne. Z drugiej strony płaczę na „Przeminęło z wiatrem”, na „Titanicu”, nawet na bajkach Disney’a, a przecież to romansidła. Lubię wątki romansowe w powieściach, natomiast sam gatunek mnie odstręcza, za dużo banału, wiadomo, jak się skończy, nuda. Co do Blasku, nie chciałam stworzyć książki nawet zbliżonej do romansu, ale bohaterowie rządzili się sami i robili, co chcieli. Tam ładunek emocjonalny był za duży, żeby dało się uniknąć elementów romansu. Sagi o wampirach są do siebie podobne. Fajna była Anne Rice ze swoimi melancholijnymi wampirami, które poszukiwały samych siebie. Fajna była saga Zmierzch…do pewnego momentu. Mam wrażenie, że reszta to już tak zwana sztampa, autorzy z rozpędu jadą na sprawdzonym patencie.
Ulubieni autorzy? Polscy czy zagraniczni? Idole?
Autorzy… polscy i zagraniczni, bez różnicy.
Polscy – Ziemiański (uwielbiam), Kossakowska, Pilipiuk, Musierowicz (po prostu ubóstwiam, to autorka mojej młodości), Cherezińska, Sapkowski (ale tylko Wiedźmin)
Zagraniczni – Robin Cook, Stieg Larsson, Isabel Allende, Marion Zimmer Bradley (Mgły Avalonu, aż ciarki idą po plecach), Jacqueline Carey (super Trylogia Kusziela), J. Auel (rewelacyjna saga Dzieci Ziemi), Sigrid Undet (jedna z najlepszych książek wszech czasów – Krystyna córka Lavransa), Emily Bronte, Anne Rice, Dostojewski, Tołstoj, Boccaccio, Szekspir…ja tak mogę do rana.
Starożytni, rzecz jasna – Cyceron, Cezar, Horacy, Wergiliusz i oczywiście Homer (o ile istniał)
Idol jest tylko jeden. Margit Sandemo i jej Saga o Ludziach Lodu. Czytam to co roku od 20 lat. Może się wydać banalna, ale to wspaniała, rewelacyjna lektura. Ma wszystko – elementy fantastyki, horroru, romansu, kryminału, jest tam mistyka, walka dobra ze złem, miłość, przygoda, klimat… Uwielbiam ją. W moim prywatnym rankingu jest na pierwszym miejscu, niestety nawet przed naszym Wieszczem:)
Mgły Avalonu są cudowne! Jedna z niewielu książek, które tak kocham! A o Dzieciach Ziemi muszę przyznać, iż nie słyszałam.
W którym momencie zrodziła się w Pani miłość do starożytności, religii i mistyki? Gdzie tu jest miejsce dla Celtów? Czy często sięga Pani po pradawne teksty i legendy? Jak np. Mabinogion? Chciałabym usłyszeć więcej historii dotyczących tej konkretnej pasji;)
Miłość do magii i mistyki to jedno, miłość do starożytności to inna szuflada. Jestem „ekspertem” od Rzymian, a tam ciężko o magię, za mocno faceci w togach stąpali po ziemi. Fascynacja magią towarzyszy mi od końca podstawówki, kiedy zetknęłam się z Sagą o Ludziach Lodu. Potem była Anne Rice. Potem zaczęłam odkrywać mitologię Celtów, literaturę romantyzmu, która jest przesiąknięta mistycyzmem, potem Miciński ze swoją szatańską poezją… Religia sama w sobie jest fascynująca. Chrześcijaństwo, które wyrosło na gruncie religii egipskiej, hebrajskiej i rzymskiej, z domieszką mitraizmu, gdyby się temu bliżej przyjrzeć, europejska religia układa się w jedną wielobarwną mozaikę, okraszoną elementami magii i mistyki. Zupełnie fantastyczne są irlandzkie i islandzkie sagi, pieśń o Cuchulainie, która jest wielokrotnie wykorzystana w Opowieściach, Edda Poetycka, Kallevala…a z drugiej strony przebogata mitologia Greków (bo Rzymian już niestety nie, oni tworzyli prawo, nie mity). W irlandzkich sagach magia jest elementem nieodzownym. Coś wspaniałego.
Jak opisałaby Pani Opowieści Celtyckie oraz Blask Trawy Pampasowej – książki Pani autorstwa?
Opowieści Celtyckie to wyraz fascynacji starożytnością. Zaczęłam ją pisać na studiach. To wyraz miłości do antyku, pewnie niezbyt udany i nie z najwyższej półki, ale szczery. Tytuł pierwotnie miał brzmieć Wielki Król Wojowników (czyli Wercyngetoryks), ale wydawnictwo zaproponowało inny. Chciałam przedstawić Cezara jako zwykłego człowieka, bo z reguły w książkach i w beletrystyce jest ukazany albo jako paranoik, albo jako ogarnięty manią wielkości tyran. U mnie jest zwykłym facetem, który nie interesuje się zbytnio polityką do momentu śmierci żony. I nawet wtedy sięga po zaszczyty, żeby ona w zaświatach była z niego dumna. A później zaczyna wierzyć w to, co robi. I Wercyngetoryks, z jednej strony boski wybraniec, z drugiej młody chłopak targany namiętnościami, lękami, snujący marzenia o szczęściu, nie potrafiący znieść brzemienia nałożonego przez kapłanki. W trzeciej części będzie walczył u boku Cezara i przeżyje rozczarowanie, będzie włączył ze swoim przeznaczeniem i w końcu mu ulegnie. Czy zginie, tak jak chce historia? Chyba nie umiem mu tego zrobić…
Blask Trawy Pampasowej zahacza o autobiografię. Zahacza, ale nią nie jest. Niektóre elementy są prawdziwe – mieszkanie, kot, narzeczony . Reszta jest wymyślona – mąż, siostrzenica, jej chłopak, jego rodzina…główna bohaterka. Kiedy zaczęłam pisać tą książkę, moje pierwsze małżeństwo przechodziło kryzys, z którego już nie wyszło. Książka opowiada o kobiecie, jaką wówczas byłam, rozczarowaną swoim związkiem, zniechęconą mężem, którego tak naprawdę nie zna, zmęczoną trudną i nieciekawą sytuacją finansową i materialną, o kobiecie, która zrozumiała, że popełniła błąd, kilka błędów, wiele błędów, że tkwi w toksycznym związku z niewłaściwym facetem. Pamiętam, że mnie świadomość tego uderzyła jak rozpędzony pociąg. Oczywiście moje życie to nie życie Natalii, ale obie przeżyłyśmy ten jeden moment, w którym ziemia przestaje się kręcić. Czy jest to romans? W pewnym sensie tak. Trudno tego uniknąć. Ale ja uważam, że jest to bardziej książka o relacjach między ludźmi, o zależnościach między nimi, o przyczynach i skutkach naszego postępowania, o podejmowaniu decyzji i braniu na siebie odpowiedzialności za nie, o umiejętności pogodzenia się z sobą. Dopiero kiedy napisałam Blask, dotarło do mnie, ile głupstw narobiłam w życiu sobie i innym. I po raz pierwszy w życiu, mając wówczas dwadzieścia dziewięć lat, spojrzałam na siebie naprawdę krytycznie. W recenzjach pojawia się zarzut, że jest tam wiele powtórzeń i przemyśleń. Być może, ale pisząc tą książkę sama byłam na etapie powtórzeń i rozmyślań, powrotów do przetrawionych wniosków. A jeśli chodzi o podwójną zdradę i podwójny romans – Natalia i Adam, Marek i Inga, takie rzeczy się zdarzają i to jest dopiero paradoks.
Opowieści Celtyckie jak zaczęła się Pani przygoda z tą sagą. Skąd czerpała Pani inspiracje?
Opowieści Celtyckie narodziły się w momencie słuchania soundtracku z Gladiatora. Rzecz jasna w Cezarze zakochałam się jeszcze w liceum, w Wercyngetoryksie na jednej z lekcji łaciny. W szkole średniej z racji mojej absolutnej fascynacji językiem łacińskim tłumaczyłam całą masę tekstów, głównie Wojnę Galijską. W miarę zagłębiania się w świat kreowany przez Cezara antyczni bohaterowie zaczęli żyć własnym życiem. W mojej głowie powstawały kolejne sceny, doszło do tego, że wieczorami leżąc w łóżku (to już na studiach), prowadziłam z Cezarem rozmowy po łacinie. Całe szczęście, żeśmy się nie uczyli bretońskiego na studiach, bo jeszcze zaczęłabym gadać z Galvanem! Inspiracje rodziły się na zajęciach z archeologii, kultury antycznej, historii, podczas czytania niezliczonych książek o Celtach, którzy mnie notabene mniej fascynowali wówczas niż Rzymianie. Ciekawe jest, że podczas pisania scen o Celtach słuchałam muzyki celtyckiej, Enyi, Mike’a Oldfielda, soundtracku z Króla Artura, a sceny z Rzymianami okraszałam sobie muzyką z Gladiatora, Pasji i Troi.
Muzyka. Jaką rolę odgrywa w Pani życiu? Ulubiony piosenkarz, piosenkarka, a może zespół? Gatunki muzyczne?
Tak, muzyka jest bardzo ważna, bo stanowi inspirację i oprawę do czytania i pisania książek. Czasami wystarczy posłuchać jakiegoś utworu, by pół książki powstało w głowie. Nie mam ulubionego wykonawcy, zmieniają się, ale przeważnie wolę mężczyzn od kobiet. Gatunki od popu do mocnego metalu. Jeżeli miałabym już wymieniać zespoły, to Type o Negative, Nightwish, Mortiis, Anathema…i z drugiej strony Aha, Roxette, Bon Jovi, Him, Metallica, U2… taki trochę misz masz. Bardzo lubię Mike’a Oldfielda, zwłaszcza jego płytę Voyager za celtyckie nuty. Lubię muzykę filmową, arabską, ale na to musi być klimat, a do tego wszystkiego lubię techno, zwłaszcza Armina van Buurena (niech mnie metale zlinczują), on mi daje kopa, kiedy o 6 rano zimą idę na pociąg przez zaspy.
Ulubiony cytat, sentencja, wiersz?
Gutta cavat lapidem non vi, sed sepe cadendo (kropla drąży skałę nie siłą, lecz częstym spadaniem) Owidiusz, Listy.
Inne pasje poza pisaniem? Malarstwo? Gotowanie? Mistyka? Fotografia? Szycie?
Gotowanie, lubię coś stworzyć również w kuchni. Sport, jazda rowerem i pływanie. Mam na tym punkcie bzika. Antyk. Jestem filologiem klasycznym z zamiłowania. Kręci mnie to. Podróże zagraniczne. Pasja odkryta, ale chwilowo niemożliwa do realizowania. No cóż, jeszcze wszystko przede mną.
Gotowanie? To także i moja pasja;) Woli Pani piec, a może gotować? Ulubione danie, które poleciłaby Pani każdemu?
Z pieczeniem jest taki problem, że nigdy dwa razy nie wychodzi tak samo. Moi domownicy preferują jeden gatunek ciasta, więc nie mam pola do popisu. Na moje nieszczęście mam męża kucharza okrętowego, który mi nie pozwala nawet podchodzić do kuchenki, kiedy jest w domu. Łaskawie zezwala mi gotować zupy, przede wszystkim rosół i grochówkę. Biada, jak spróbuję uwarzyć barszcz. Moim ulubionym nade wszystko daniem jest filet z kurczaka w sosie gorgonzola, koniecznie z ryżem gotowanym w curry. Byłoby moim ostatnim życzeniem przed egzekucją. Niestety, sosik jest raczej kaloryczny, dlatego dla spokoju sumienia nie jem tego dania z frytkami (jak moja mama na przykład), ale rozkosz podniebienia bezcenna:)
Pozostając przy temacie gotowania czy podróże zagraniczne są dla Pani okazją do poznawania innych kuchni, przypraw i smaków? Czy raczej okazją do zwiedza i odpoczywa przede wszystkim? Co jest na pierwszym miejscu przy planowaniu takich atrakcji?
Podróże zagraniczne to świetny sposób na jedno i drugie. Jest to świetna, wymarzona wręcz okazja do poznawania innych kuchni, smaków i przypraw i do kupowania ich garściami. Mój pierwszy mąż był Egipcjaninem, więc jeżdżąc do jego rodziny na wakacje miałam wielokrotnie możliwość poznawania nowych smaków. To były bezcenne doświadczenia. Moja teściowa była mistrzynią garnka i patelni. Falafle w jej wydaniu były nie do opisania. Egipcjanie mówią na to tamiya – są to kotleciki z ciecierzycy z dodatkiem przypraw. Rewelacyjna była zupa z ciecierzycy, której Egipcjanie jedzą strasznie dużo, albo gołąbki zawijane w liście ryżu. W Egipcie każdy posiłek to rodzinny rytuał. Rodzina je zupę jedną łyżką z jednego talerza, co nam może się wydać dość obrzydliwe, ale tam nikogo nie gorszy. Je się palcami lub za pomocą egipskiego chleba, który się odrywa i macza w potrawach. Jest przy tym mnóstwo hałasu, śmiechu i mlaskania. Chciałam jednak przez to powiedzieć, że będąc na wycieczce zagranicznej warto przede wszystkim spróbować „ichniego”, ulicznego jedzenia, nie tego, które serwują w hotelach i restauracjach. Tubylcze potrawy mają niepowtarzalny urok i klimat. Na Litwie wolałam jeść bliny i czybureki w podrzędnej knajpie niż hamburgery z MC Donalda. W Italii przekonałam się, że włoska pizza w Rzymie jest paskudna, ale w rodzinnej trattorii w Ascei pod Neapolem, przygotowana rękami kucharza – choleryka, jest rewelacyjna. Rozpisałam się. Chyba napiszę książkę kucharską. Proszę wyrzucić, co Pani uzna za stosowne.
Jeżeli będzie Pani w Egipcie, proszę się nie przejmować klątwą faraona. W Aleksandrii na głównej promenadzie nadmorskiej jest świetna knajpa, nie pamiętam nazwy, ale to największa knajpa w tej dzielnicy. Tam serwują prawdziwy arabski kebab z baraniny, kanapki z grillowanymi krewetkami, kanapki z tamiyą, zupę z rukoli i ciecierzycy, a do tego gorącą herbatę z liśćmi mięty. Proszę spróbować soku z mango i soku z truskawek. Od tego wcale nie ma problemów żołądkowych.
I jeżeli się uda, to koniecznie zapiekankę z makaronem i sosem beszamelowym. Paluszki lizać. Robi się ją bardzo prosto, w naczynie żaroodporne albo w formę układa Pani ugotowany makaron – koniecznie spaghetti albo zwykłe nitki, na to warstwę mielonego dowolnie przyprawionego, znowu makaron, znowu mięso, a na wierzch sos beszamelowy, który zapiecze się w formę ciasta. Dane proste, dobre i sycące, zdecydowanie lepsze drugiego dnia. Moja teściowa dorzucała do tego jeszcze warzywa, przede wszystkim bakłażan. Ja lubię bez dodatków.
Pani Karolino bardzo dziękuję za przemiło rozmowę i czekam na więcej! 😉
Będąc najbardziej obiektywną jak tylko mogę Blask Trawy Pampasowej opiszę jako opowieść lekko gorzką, lekko pesymistyczną, ale i niezwykle prawdziwą, a Opowieści Celtyckie to opowieść o pasji i miłości autorki do czasów, postaci i świata stworzonego. Mamy w nim twardo stąpających po ziemi Rzymian i przepełnionych mitami, wierzeniami i magią Celtów.