Niepłodność – z perspektywy osoby chorującej na nią przez ponad 4 lata.
Wielu z czytelników już zna moją historię, ale pokrótce przybliżę ją tym, którzy zaglądają tutaj po raz pierwszy. W 2011 roku rozpoczęłam starania wraz z mężem o dziecko. Lekarka przez pierwsze pół roku kazała nam stosować typowy kalendarzyk, mierzyć temperaturę i iść raczej na żywioł, co też uczyniliśmy. Metoda ta nie przyniosła rezultatów. Okazało się, iż stworzył mi się torbiel na jajniku. Owa ginekolog leczyła mnie tabletkami ponad 8 miesięcy, co zaowocowało 16 kilogramami więcej nie tylko w obwodzie. W październiku 2012 roku przez 3 dni odczuwałam potworny ból, nie mogłam jeść i spać. Wraz z rodziną postanowiliśmy interweniować, ponieważ lekarze na pogotowiu i ginekolog nic niepokojącego nie stwierdzili – trafiłam do lekarki w Poznaniu, która pierwszy raz wspominała o endometriozie. Dwa tygodnie później byłam juz w szpitalu, gdzie zostałam zbadana i zdiagnozowana. Endometrioza 4 – najwyższy stopień oraz cukrzyca typu II, na którą najprawdopodobniej zachorowałam przez otrzymywane leki i nagły wzrost wagi. Tymczasem okazało się, iż lek nie pomógł w ogóle, torbiel niebezpiecznie urósł, a ja musiałam przygotować się do szybkiej operacji i zacząć godzić z faktem, iż choruję na cukrzycę i endometriozę. Tę drugą prawdopodobnie od 17 roku życia. Uprzedzę pytania – badałam sie u ginekologa od 18 roku życia raz na pół roku. Nic nie wykrył. Dodatkowym utrudnieniem był fakt, iż prowadziłam zdrowy tryb życia, uprawiałam sporty, a choroba rozwijała się bezobjawowo. Dopiero otrzymywane na torbiel leki spowodowały uaktywnienie się objawów. Idąc dalej przeszłam operację usunięcia torbiela na lewym jajniku, a lekarz po operacji stwierdził, iż z kolegami nigdy nie widział takiego bałaganu w brzuchu. Bardzo profesjonalne podejście do pacjenta. Na szczęście moja pani doktor zaczęła działać – otrzymałam skierowanie do lekarza, który jest uważany za jednego z najlepszych specjalistów w PL – na wstępie odradził mi jakiekolwiek starania o dziecko łącznie z in vitro do czasu przeprowadzenia operacji. Przy zaawansowaniu choroby nie było żadnych szans. Na wizytę i operację czekałam łącznie rok. W tym czasie za każdym razem, gdy miałam owulację z lewego, operowanego jajnika tworzyły mi się za każdym razem torbiele, które trzeba było leczyć. Szanse na ciąże zerowe. Operacja okazała się poważnym przedsięwzięciem – brało w niej udział kilku lekarzy, a ja miałam usunięte skupisko endometriozy oraz kawałek jelita, macicy, miednicy i pochwy – nie mówiąc o naciętym prawym jajniku. Wszystko się udało, a ja będę doktorowi wdzięczna do końca życia za ten zabieg. Operacja miała miejsce na początku 2013 roku. Do marca 2014 roku włącznie przeszłam różnego rodzaju oceny owulacji, 6 inseminacji i próby z różnymi rodzajami leków. Wagę, którą zgubiłam przy pomocy diety cukrzycowej i ćwiczeń z powrotem odzyskałam. Niestety żadna z tych metod nie zadziałała, a ja podupadałam coraz bardziej psychicznie. Podejrzewam, że gdyby nie bezinteresowna miłość męża i najbliższej rodziny nie dałabym rady. W pewnym momencie czułam, iż powoli umieram wewnętrznie.
„Wybrakowana”Duszę się – pełna żalu, bólu i złości,gorejąca w morzu rozpaczy – pełnym niewiadomych, wątpliwości,cieni, które niosą ciemność.Wybrakowana, gnijąca od środka…Jałowa niczym pustynia,pełna ziaren niespełnionej rzeczywistości, niewysłowionych marzeń.Pragnąca uciec, ale dokąd?Jaki mam wybór? Pogodzić się? Przestać walczyć?Czy uwierzyć w Victorię?Wznieść się na szczyt, a może spaść w przepaść?*
Wykończona własnymi pragnieniami, naciskami środowiska. Na szczęście zauważyła to lekarka i mąż. Poważna rozmowa i poważne decyzje zdały egzamin. Zastanowiliśmy się, co nam pozostało? Wizyty u psychologa, wyjazd na wakacje, by zmienić klimat i wypocząć oraz in vitro. Wybraliśmy każdą z tych opcji. Od kwietnia zaczęliśmy jeździć do upatrzonej pani psycholog, na lipiec wyznaczyliśmy datę wyjazdu, a na wrzesień 2015 in vitro. Odpuściliśmy całkowicie – zero leków, lekarzy i presji. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, iż za wiele od siebie wymagam, a wizyty u psychologa uświadomiły mi, iż jestem typem osoby wychowanej według zasady: chcieć to móc. Jeśli wystarczająco się postaram, będę robić wszystko, co mogę – osiągnę sukces. Niestety w przypadku niepłodności i chorób nieuleczalnych tak to nie działa. Tutaj mam znikomy wpływ na sytuację. Pogodzenie się z nimi było ogromnym wyzwaniem i nadal walczę. Odpuszczając sobie i zdając sprawę z własnych niedoskonałości przestaliśmy także kontrolować każdy element naszego życia i dostosowywania go do moich chorób, i naszego problemu niepłodności. Bo to trzeba powiedzieć głośno niepłodność to choroba pary, a nie tylko kobiety czy mężczyzny. Każda ze stron cierpi i żadnej nie wolno ignorować. Wszystkie te elementy w cudowny sposób się zazębiły, a ja ani nie wyjechałam na wycieczkę, ani nie skorzystałam z in vitro. Za to w 5 rocznicę ślubu wraz z mężem otrzymaliśmy potwierdzenie, iż jestem w ciąży. Był to szok i dla lekarzy, i dla Nas. Nadal odrobinę się boję czy wszystko będzie w porządku. Moja pani doktor do teraz (zaczął się 7 miesiąc bez komplikacji) dmucha na zimne, a ja uwierzyłam, tak naprawdę uwierzyłam w to szczęście dopiero przy pierwszych ruchach dziecka. Do tej pory za każdym razem, gdy czuję naszą córcię mam łzy w oczach i dziękuję za to każdego dnia. Dziękuję także mojemu mężowi, który na każdym kroku okazywał mi zrozumienie, wspierał mnie i nie bał się trudnych decyzji. Był ze mną i jest mimo chorób, mimo faktu, iż mogliśmy nigdy nie mieć dzieci. Uważam to za największy dar w całym moim życiu.
Zdecydowałam się zabrać głos i opisać swoją historię pomimo tego, że nie lubię dokumentowania życia w Internecie – ze względu na sporą ilość e-maili i wiadomości, jakie od Was dostaję oraz od kobiet z podobnymi problemami. Mam nadzieję, iż moja historia pomoże czy zainspiruje, choć jedną osobę. Nie podoba mi się także ogromny szum medialny wokół in vitro i fakt, iż na temat niepłodności wypowiadają się zazwyczaj osoby, których ten problem nie dotyczy lub nie miały one z nim styczności w swoim życiu. Za mało mówi się o problemie niepłodności, za dużo o samym konflikcie. Twierdzenie, iż do in vitro przystępują pary bez odpowiednich diagnoz jest dla mnie zwykłą brednią. Funkcjonuję w wielu grupach internetowych dotyczących problemu endometriozy czy niepłodności, znam kilkadziesiąt kobiet starających się o dzieci i wiem, iż traktują in vitro, jako konieczność, ponieważ żadna z Nas nie ma ochoty pakować w siebie chemii, przeżywać tego stresu i różnych badań, nie mówiąc już o dylematach moralnych czy religijnych. Większość tych par jest już dawno zdiagnozowana i często stwierdza się, iż ich schorzenia są tak poważne, że naturalne metody nie zdadzą egzaminu. Wychwalaną tak ostatnio naprotechnologię stosowałam przez ponad rok i nie przyniosła żadnych korzyści. Nie przy moim schorzeniu i nie przy innych odciążeniach, w tym psychicznych. Metoda ta według mnie sprawdzi się u kobiet zdrowych, jednak dla tych poważnie chorych oraz mężczyzn z problemami z nasieniowodami czy nasieniem może nie być innych rozwiązań. Czy ktoś myśli o tych osobach ponad politycznymi i wyznaniowymi podziałami? W tej dyskusji brakuje mi empatii i współczucia oraz zwykłego zrozumienia problemu. Gdyby chodziło tylko o kasę zrozumiałabym, a tutaj rozchodzi się o naszą moralność, a przecież każdy we własnym zakresie sam za siebie odpowie prawda?
Na koniec tego tekstu mam kilka rad, choć zazwyczaj staram się ich nie udzielać, ponieważ wiem jak mogą drażnić. Ni mniej koniecznym jest:
- zdiagnozowanie się
- jeśli lekarz stwierdzi u Was zaawansowaną endometriozę warto szukać specjalisty, który odpowiednio ją zakwalifikuje i zoperuje. Ja nadal wierzę, iż bez drugiej operacji nie zaszłabym w ciążę, poza tym pisze do mnie sporo osób, które nie zostały zoperowane, a są już po 3 czy 4 próbie in vitro i nic. Niestety trzeba doprowadzić organizm do jak najlepszego stanu, wliczyłabym w to także zmianę stylu życia, w tym nawyki żywieniowe i ćwiczenia fizyczne, które w moim przypadku także nie były bez znaczenia.
- korzystajcie ze wsparcia rodziny, tłumaczcie swój problem innych i co najważniejsze nie bójcie się skorzystać z porad psychologa.
- ważnym jest także by zdać sobie sprawę z naszych ułomności i w razie potrzeby przestać żyć jak w zegarku. Uprawiając seks w określony sposób, w określonych porach. Zabijając spontaniczność nie dość, że zabijamy przyjemność to jeszcze funkcjonujemy niczym bezmyślne roboty. Zastanówmy się i pomyślmy: kiedy najczęściej występują wpadki? Tak, wtedy, gdy nie kontrolujemy siebie i zapominamy o konsekwencjach. Warto to wziąć pod uwagę.
- zróbmy sobie wolne, urlop, odetchnijmy – to jest bardzo ważne.
Wiem, że łatwo pisze się takie rady, ale u mnie zadziałały, a nie było z górki. Były to lata pracy i wyrzeczeń, których nie żałuję. Przez cały okres leczenia poza 3 wizytami w szpitalu nie uzyskałam żadnej pomocy od Państwa. Wszystko musieliśmy załatwić prywatnie i to w miejscach znacznie oddalonych od naszego domu. Specjalistów w pobliżu nie było. Na koniec dodam tylko, iż może dobrze by było, gdyby państwo nie chcąc inwestować w in vitro pomyślałoby nad refundowanymi wizytami u psychologa, lekami czy zabiegami, choć i to na wiele się nie zda, jeśli nie będzie wsparci dla osób walczących z niepłodnością: od partnera, rodziny czy społeczeństwa. Wiele zależy od naszej mentalności, kultury, nacisków społeczeństwa czy otoczenia. Niestety zbyt wiele siedzi także w naszych głowach i to tam powinna zacząć się zmiana.
***Nadzieja….***
Dopiero teraz zrzucam to jarzmo,a ciemność już mną nie włada.Wcześniej byłam – niegotowa,zagubiona w plątaninie myśli i niewysłowionej rozpaczy.Teraz noc i ciemność nie są już mą zgubą, a wybawieniem.Cisza to mój przyjaciel.W jej ramionach oddycham pełną piersią,pozbawiona lęków,a sen przychodzi niespodziewanie i lekko.I choć ciało moje nigdy nie będzie już świątynią bez skazy,dusza pozostanie wolna, nieskalanai wyzwolona spod ciężaru niepewności, bólu i strat.Spalona na ołtarzu swych pragnień i potrzeb,niczym feniks wstanę z popiołówzbudzona nową mocąnową magiąnową nadzieją,która jest teraz częścią mego jestestwai zaczyna żyć we mnie ponownie.*
P.S. Dziękuję wszystkim, którzy przeczytali artykuł w całości i/lub zdecydowali się na wypowiedzenie swojego zdania.
P.S.2 Jestem do Waszej dyspozycji. W zakładce kontakt odnajdziecie e-mail, jeśli ktoś chciałby pogadać. Nie zawsze odpiszę od razu, ale każdą wiadomość przeczytam i się do nie odniosę.
*twórczość własna