Ostatnimi czasy postanowiłam odrobinę odpocząć od typowych dla mnie gatunków literackich, jednak nie obawiajcie się już do nich powoli wracam. Zanim przejdę do przedstawiania Wam swojej opinii chciałam zwrócić uwagę na problem także i w tej powieści poruszony, który od dawna mnie nurtuje. Sięgając po pewnego rodzaju książki, obserwując otoczenie, widzę jak bardzo dzisiejsza mentalność jest destrukcyjna dla nas samych. Nie masz, nie dostosowujesz się – nie istniejesz. Środowisko powoduje, iż tak wiele od siebie wymagamy, tak bardzo przejmujemy się naszym strojem, wyglądem, posiadaniem dzieci, posiadaniem pieniędzy, byciem dziewicą czy prawiczkiem – nie zauważając, że jeśli odnajdziemy szczęście to wszystko przestanie być ważne, a kluczem do tego jest zaakceptowanie siebie, co zdecydowanie przydałoby się głównej bohaterce romansu Coś do stracenia. Bliss przeżywa fakt, iż jako jedyna z grona znajomych jest dziewicą, więc za namową koleżanki postanawia to zmienić. Jak? Odnajdując przystojnego nieznajomego i spędzając z nim jedną noc. Co według mnie jest niesamowicie nierozważne i obrazuje omawiany wyżej temat. Jednak na szczęście dziewczyna rezygnuje z seksu, z nieznajomym, który niespodziewanie okazuje się….jej wykładowcą.
„Wzięłam głęboki oddech.
Bliss, jesteś niesamowita, powiedziałam sobie w myślach.Szkoda, że jakoś nie bardzo potrafiłam w to uwierzyć.Świetna. Niesamowita. Jesteś po prostu super.Gdyby mama mogła usłyszeć moje myśli, przypomniałaby mi, że powinnam być raczej skromna.
Cóż, jak dotąd, skromność nie zaprowadziła mnie zbyt daleko.Bliss Edwards, jesteś naprawdę zajebistą laską.No pewnie. Tak zajebistą, że skończyłam jako jedyna znana mi dwudziestodwulatka, która nigdy nie uprawiała seksu.”s.7
Muszę przyznać, iż fabuła jest prosta i o utartym schemacie, jednak książkę czyta się niesamowicie szybko. To powieść umilająca jeden, góra dwa wieczory, która wywołuje uśmiech na ustach, czasem małe parsknięcie czy śmiech, jednocześnie pozwala uczestniczyć w romansie głównych bohaterów i śledzić ich perypetie. Bliss i Garrick to ciekawa para, która sama próbuje się odnaleźć w zaistniałej sytuacji. Niesamowicie przypominają mi Arie i Ezre z PLL, jeśli ktoś ogląda ten serial. Rodzaj tego związku przyciąga ich i jednocześnie odpycha. To sympatyczne postacie, jednak dla mnie momentami za bardzo zakorzenione w utartych schematach. Przystojny, inteligentny wykładowca i nieśmiała dziewczyna, która pragnie zaszaleć.
Coś do stracenia mimo utartych wzorców dostarczyło mi sporo frajdy i rozrywki, co zresztą uważam, iż było głównym założeniem dwudziestokilkuletniej autorki. To powieść dla niewymagającego czytelnika, który lubi płomienne romanse, z którymi główni bohaterowie muszą się kryć. To także dobra lektura na podróż czy wakacje. Powieść ma przyjemną okładkę, tekst posiada odpowiednią czcionkę, a korekta jest dobra.
„Ten akcent. Brytyjski akcent. Boże słodki – umieram!
Wdech, wydech.
Nie spieprz tego, Bliss.
Zanim odłożył książkę, skrupulatnie zaznaczył miejsce, w którym skończył. Jezu Chryste, naprawdę czytał w barze Szekspira.Wdech, wydech.Nie spieprz tego, Bliss.Zanim odłożył książkę, skrupulatnie zaznaczył miejsce, w którym skończył. Jezu Chryste, naprawdę czytał w barze Szekspira.”s.17
Podsumowując Coś do stracenia to dobry romans, powieść lekka, przyjemna i rozrywkowa, która przypadnie do gustu wielbicielom niezobowiązujących, zabawnych i umilających czas powieści.
Na koniec zainteresowanych odsyłam do wywiadu z autorką w języku angielskim.