Dzisiejsze Luźne Pogaduchy to spotkanie z Tomaszem Graczykowski – autorem powieści Porzuceni oraz Przypadek Morrowa. Porzuceni zachwycili mnie wizją świata i pomysłem. Tomek myśli o swoich książkach jako kontrowersyjnych i charakterystycznych. Jakie są? O tym musicie przekonać się sami, sięgając po którąś z nich. Ja po tej rozmowie dowiedziałam się o nim sporo – o zainteresowaniach, o powieściach, o pasji jaką dla niego jest pisanie. Poza tym to człowiek, który potrafi podejść z dystansem do samego siebie, a to ważna w dzisiejszych czasach cecha. Poniżej znajdziecie, także kilka ciekawostek dotyczących Porzuconych. Zapraszam!
MK: Czym dla Ciebie są książki? Czy wypełniały Twoje dzieciństwo? Kto Cię do nich zachęcił?
TG: Książki wypełniały moje dzieciństwo już od wczesnych lat, więc mogę powiedzieć, że są ze mną odkąd skończyłem cztery lata i rodzice nauczyli mnie alfabetu. Do dzisiaj mgliście pamiętam takie książeczki jak „Gacoperek i korona króla szczurów”, a także stare wydania komiksów. Jako dzieciak czytałem wszystko, co wpadło mi w rękę, i choć z oczywistych powodów wielu rzeczy nie pojmowałem, to jednak sprawiało mi przyjemność samo czytanie. Było pożywką dla rozwijającej się wyobraźni dorastającego malca i jest nią po dzień dzisiejszy, urozmaicając monotonię i rutynę dorosłego życia.
Do samego czytania nie trzeba mnie było specjalnie zachęcać, uwielbiałem to robić odkąd pamiętam. Historie tworzone przez innych ludzi były tak frapujące, a styl pisania tak niesamowicie wciągający, że potrafiłem całymi dniami siedzieć przy tych najbardziej zajmujących książkach, niejeden raz wagarując z ich powodu. Kiedy nie spędzałem czasu poza domem, brojąc ile się tylko dało i robiąc wszystko, żeby rodzice byli na mnie źli (choć to dobra zabawa była moim celem, nie ich zszargane nerwy), lubiłem całkowicie zagłębić się w książce i skupić tylko na niej. Później, w okresie mojego dojrzewania, nikt z moich znajomych nie miał dostępu do Internetu, nikt nie nosił komórki, a komputery to były wolne Commodore 64, Amigi i – nieco później – IBM wyposażone w słabiutkie procesory. Życie wyglądało więc zupełnie inaczej niż dzisiaj, ludzie mieli więcej czasu dla siebie i swoich zainteresowań, więcej także czytali. Nawet nie słyszałem wtedy o czymś takim jak Facebook 😉 Aż dziwne, kiedy się pomyśli, że tamte czasy były w końcówce XX wieku, więc w zasadzie bardzo niedawno.
Czy od zawsze chciałeś pisać?
W zasadzie to nie wiem, od kiedy chciałem pisać. Chyba po prostu zacząłem to robić, nie zastanawiając się nad tym zbyt wiele. Od dziecka mam w sobie chęć tworzenia, co się objawiało tym, że już od najmłodszych lat dużo rysowałem i wymyślałem gry planszowe. Pierwsze było skutkiem zaczytywania się setkami komiksów i podziwiania warsztatu rysowników, drugie fascynacją samą istotą gry, jej określonych reguł i ram, poza które nie wolno było wykroczyć. Jednocześnie także zagłębiałem się w kolejne powieści, a kiedy pochłonąłem już wszystkie przygody
Conana Barbarzyńcy autorstwa Howarda, kolejne tomy przygód
Pana Samochodzika i dziesiątki powieści nurtu fantastycznego, przyszła pora na
opowiadania Lovecrafta. Miałem kilkanaście lat, kiedy przyjaciel pożyczył mi zbiór „Zew Cthulhu” wydany w latach osiemdziesiątych. Gdy skończyłem czytać „Widmo nad Innsmouth”, drugi tekst w zbiorze, byłem całkowicie oczarowany stylem HPL’a i jego niecodzienną wyobraźnią. Podziwiałem zdolności budowania napięcia i tworzenia ciężkiej, niemal namacalnej atmosfery grozy, czającej się na samym skraju świadomości, a następnie osiągającej taki pułap, że aż przytłaczającej.
To właśnie opowiadania HPL’a i Roberta E. Howarda były tym, co ostatecznie przeważyło szalę i skłoniło mnie do tworzenia moich własnych tekstów. W wieku dwudziestu lat zacząłem pisać opowiadania, inspirowane oczywiście twórczością HPL’a. Robię to do dzisiaj, choć moje zainteresowania literackie wraz z biegiem lat, także bardzo się rozwinęły.
Dla zainteresowanych jedno z takich lovecraftowskich opowiadań>>
Ulubiony gatunek literacki?
Nie mam swojego jednego ulubionego gatunku, ponieważ gusta zmieniają się wraz z biegiem lat. Kiedy byłem młodszy, uwielbiałem fantastykę i horror, później zaczytywałem się bez pamięci czarnymi kryminałami Raymonda Chandlera, stroniąc od papki Agaty Christie jak od ognia, następnie zafascynowały mnie thrillery m.in. Patricka Redmonda, a także cyberpunk, który po dziś dzień przyciąga mnie jak magnes. Myślę, że ulubione gatunki są raczej kwestią okresów w życiu, że upodobania do jednego lub drugiego zmieniają się razem z nami. Poza tym patrzę na książki nieco inaczej. Raczej nie zwracam uwagi na klasyfikację rodzajową danej powieści. Jeśli cokolwiek mnie zaciekawi albo znam już nazwisko autora, zaczynam po prostu czytać. Dobry pisarz sprawi, że pochłonę książkę z przyjemnością i dodatkowo wyniosę coś z jej lektury, słaby znudzi mnie i osiągnie jedynie tyle, że odłożę powieść nie dotarłszy do końca. Ostatnio najbardziej lubię fantastykę naukową i dobrze napisane thrillery, ale kuszą mnie także dzieła klasyków literatury takich jak Szekspir czy Dante Aligheri.
Ulubieni autorzy? Polscy czy zagraniczni? Idole?
Z idolami będzie krócej, więc zacznę od nich. Bez wątpienia będzie to Wojtek Siódmak, artysta urodzony jak ja w Wieluniu, którego prace wprost uwielbiam. Niejeden raz kopiowałem w ołówku niektóre z jego wspaniałych obrazów, zachwycając się doskonałym wyczuciem anatomii i niebagatelną wyobraźnią tego człowieka. Co do innych idoli, to hm… ciężko powiedzieć. Uwielbiam muzykę i kino, jednak raczej bym nie powiedział, że szczególnie szaleję za którymś muzykiem lub aktorem. Za to imponują mi hakerzy, tacy jak chociażby Kevin Mitnick czy wymyślone postaci potrafiące czynić cuda za pomocą komputerów. Gdybym mógł wybrać, kim chcę się stać, ot tak, po prostu, byłbym hakerem. Reszta byłaby już bardzo łatwa.
Jeśli chodzi o autorów, to ulubionymi od zawsze byli ci zagraniczni. Nigdy polscy. Do najlepszych na pewno mogę zaliczyć Patricka Redmonda i Raymonda Chandlera. Kiedyś dodałbym do tego HPL’a i Michaela Crichtona, ale poznałem ostatnimi laty wiele wartościowych pozycji i mój gust zmienił się. Oczywiście nadal lubię twórczość tych dwóch pisarzy, zwłaszcza niektóre z tekstów, ale już za nimi tak nie szaleję. Ulubionymi za całokształt niech będą Redmond i Chandler. Jednakże bardzo cenię także pisarzy, którzy w moich oczach stworzyli tylko jedno, lecz za to wielkie literackie dzieło, jak na przykład Donna Tartt i jej „Tajemna historia”, jak Alan Glynn i jego „Dawka geniuszu”, jak Joe Haldeman i „Wieczna wojna”. I jeszcze kilku innych.
Ulubiony cytat, wiersz?
„Rzetelnym bądź sam względem siebie” – Certain Death, „Błękitna pustka” – Jeffery Deaver. Poezji nie czytuję, ale jest jeden wiersz, który mnie nieodmiennie zachwyca. Mianowicie „Kruk” Poego.
Tematyka, o której najchętniej piszesz…
Hm, nie ma tematyki, o której najchętniej piszę. Piszę to, co sam chciałbym przeczytać, nie patrząc na nic ani na nikogo innego. Piszę, ponieważ lubię tworzyć, opowiadać historię, obserwować, jak ewoluuje i nabiera pędu, jak postaci biorą się z niczego i nabierają wyrazistego, konkretnego kształtu. Do dzisiaj napisałem niemal dwadzieścia opowiadań i trzy powieści, z których dwie zostały wydane. Thriller psychologiczny
Przypadek Morrowa, postapokaliptyczną powieść science fiction
Porzuceni, a także thriller fantastyczno-naukowy osadzony w niedalekiej, alternatywnej przyszłości Polski, zatytułowany
W cieniu krzyża. Obecnie rozesłałem nową powieść do wydawców i czekam na odzew, a także na chwilę, kiedy wydawnictwo Studio Truso zakończy pracę nad zbiorem moich opowiadań grozy. Rozmyślam, także nad kolejną powieścią, jednak jeszcze nie zdecydowałem, który z dwóch pomysłów zacznę realizować. Będzie to albo typowo cyberpunkowy thriller science fiction, albo mroczny thriller z elementami horroru i oryginalnym, specyficznym bohaterem, będący rozwinięciem mojego opowiadania
Ci, którzy trwają. Tak czy inaczej, na pewno dreszczowiec, gdyż lubię, kiedy książka zwodzi i trzyma w napięciu.
Jak wygląda Twój wymarzony świat prawdziwy lub fikcyjny?
Mimo tego, że posiadam rozwiniętą wyobraźnię, jestem raczej realistą, nie marzycielem. Nie zastanawiam się nad światem, on jest po prostu taki, jakim go codziennie tworzymy. Chciałbym, by wszystko było lepiej poukładane, sprawiedliwe i ogólnie żyło się nam wszystkim jak najlepiej, ale niestety życie nie polega na wiecznej idylli. Staram się egzystować raczej w swoim własnym małym świecie, nie rozmyślając nad tym wszystkim, co dzieje się w odległych zakątkach kuli ziemskiej. Nigdy nie będzie tak dobrze, żeby równocześnie nie było także źle, ponieważ równowaga musi zostać zachowana. Zawsze będą okresy lepsze lub gorsze i nieważne, czy będzie to rzeczywisty świat, czy wymyślony, światło nieodmiennie pozostanie wymieszane z mrokiem. Zbyt wiele różnorakich rzeczy warunkuje rzeczywistość, by harmonia między nimi wszystkimi mogła zostać zachowana. Wymarzonym światem byłby na pewno taki bez jakiegokolwiek zła, ale takie rozwiązanie nie jest możliwe.
Jak odbierasz dzisiejszy rynek czytelniczy?
Nie czytam statystyk, ale wydaje mi się, że obecne czasy są bardzo niesprzyjające dla czytelnictwa, a także wielu innych rzeczy. Ja sam czytam, kiedy tylko czas mi na to pozwoli, ale muszę przyznać, że moje czytelnicze tempo w ciągu ostatnich lat spadło. Głównie przez wiele godzin spędzanych w pracy, a także inne obowiązki.
Dzięki Internetowi, albo przez Internet – jak kto woli – ludzkie postrzeganie i sposoby spędzania wolnego czasu się zmieniły. Internet wypiera książki, nie wymaga od nas tyle uwagi i skupienia co ambitna powieść, pozwala się zrelaksować i nie robić w zasadzie nic, jednocześnie dając wrażenie robienia czegoś konkretnego. Jest niesamowicie użyteczny, to prawda, zwiększa nasze możliwości, ale nie da się ukryć, że równocześnie zamyka nas w czterech ścianach, czyni nas leniwymi i prawdopodobnie mniej ambitnymi niż wcześniejsze pokolenia.
Jakbyś opisał swoje książki? Które należą do ulubionych? Co Cię zainspirowało do ich napisania?
Hm, niełatwo jest spojrzeć z boku na coś, co stworzyło się samemu. Brakuje obiektywizmu. Ale spróbuję.
Opisałbym je jako stosunkowo kontrowersyjne, niełatwe, ale i niespecjalnie trudne, pobudzające wyobraźnię i w dużym stopniu charakterystyczne. Powiedziałbym, że dobrze się je czyta, że trzymają w napięciu, że zawsze zaskoczą czytelnika, gdyż o to się staram. Są do pewnego stopnia ambitne i bardzo nieszablonowe. Mogą się podobać, lecz na pewno nie wszystkim. Moje książki nie zawsze są pozytywnie odbierane, gdyż – tak jak pisałem wyżej – mogą budzić kontrowersje, lecz wiadomo, że nie da się dogodzić wszystkim. Dlatego też nie będę zmieniał podejścia i nadal będę pisał dokładnie to, co sam chciałbym przeczytać.
Co mnie zainspirowało do ich napisania? Na pewno wiele innych książek i obejrzanych filmów. Gdzieś tam w mrocznych czeluściach mojej czaszki zrodziła się idea i po prostu ją urzeczywistniłem. Tak było z Przypadkiem Morrowai W cieniu krzyża. Natomiast jeśli chodzi o Porzuconych, to sytuacja miała się inaczej. Początki pisania tej książki sięgają roku dwutysięcznego, kiedy to jako dwudziestolatek dopiero zaczynałem przygodę z pisaniem. Napisałem część pierwszą Porzuconych i była wtedy opowiadaniem nazwanym po prostu „Zginąć do północy”. Jednak mój przyjaciel przeczytał tekst i stwierdził po prostu, że jest to świetny pomysł na książkę. Przyznałem mu rację i w ciągu trzech kolejnych lat dopisałem pozostałą część powieści.
Jak byś opisał Porzuconych, swoją powieść SF? Czekam na kilka ciekawostek dotyczących tej publikacji oraz inspiracji zarówno czytelniczych, jak i życiowych.
O
Porzuconych akurat mogę napisać kilka o tyle ciekawych, co zabawnych rzeczy. Jak wspomniałem wcześniej, powstali jako opowiadanie „Zginąć do północy”, będące w efekcie pierwszą częścią książki. Napisałem je w roku 2000, a do roku 2003 dopisałem dalsze dwie części i zamknąłem całość pod roboczym tytułem „Steeler”, który jednak szybko zmieniłem. Co zabawne, w czasie, kiedy pisałem tę książkę, miałem straszne problemy z komputerem (IBM, pentium II – dziś totalny złom), który raz chciał normalnie pracować, a raz nie. Nawet służąc za maszynę do pisania miewał humorki, więc w końcu dałem za wygraną i postanowiłem napisać całą książkę… ręcznie. Oczywiście po jakimś czasie wróciła możliwość pisania na komputerze, jednak wtedy miałem już tyle manuskryptu, że z wrodzonego oślego uporu dokończyłem powieść zapisując kolejne zeszyty. Potem trzeba było całość przepisać do pliku, ale że każdy tekst wymaga korekty, na dobre to książce wyszło. A ja do dzisiaj mam sentymentalną pamiątkę w postaci kilku grubych zeszytów pozszywanych razem i opatrzonych twardą czarną okładką. Książka przeleżała w zakamarkach twardych dysków długie lata, w zasadzie całą dekadę, aż wreszcie zacząłem ją wysyłać do wydawców i trafiło się internetowe wydawnictwo Goneta.net. Okazało się zainteresowane wydaniem powieści i niedługo potem prace nad nią ruszyły. E-book ukazał się we wrześniu 2013 roku, opatrzony kilkoma grafikami w ołówku, jakie do niego wykonałem, oraz moją własną okładką. Całość miała wyglądać jak powieść SF sprzed lat i myślę, że taki efekt osiągnąłem. Co do inspiracji to naprawdę nie wiem już, co takiego skłoniło mnie do napisania tej książki. Traktowałem ją raczej jako wprawkę w pisaniu, bo przecież wtedy dopiero zaczynałem pisać. Oglądałem wiele filmów i wiele czytałem, fantastyka mnie przyciągała i interesowała, więc wtłoczywszy w całość kilka małych elementów z ogólnie przyjętych szablonowych pomysłów, stworzyłem coś, co mogłem nazwać swoją własną opowieścią i dodatkowo dobrze się przy tym bawić.
Przypadek Morrowa to Twoja debiutancka powieść i patrząc na jej fabułę widzę, iż kryminał, sensacja oraz thriller, także leżą w kręgach Twoich zainteresowań.
Owszem,
Przypadek Morrowazostał wydany jako pierwsza moja książka, więc jest debiutem wydawniczym. Jednak jest to druga napisana przeze mnie powieść. Pierwszą są
Porzuceni, wydani w roku 2013, choć napisani w latach 2000 – 2003. Natomiast
Przypadek…wydano w roku 2012, a napisałem go w latach 2005 – 2009.
Lubię dreszczowce i ich klimat, dlatego w każdej mojej powieści będą znajdowały się elementy thrillera i wyraźnie wyczuwalne napięcie. Lubię także łączyć cechy charakterystyczne dla różnych gatunków literackich, osadzać sensacyjną bądź kryminalną intrygę w fantastyczno-naukowych realiach. Wielu autorów postępuje w ten sposób i uzyskują często bardzo dobre efekty końcowe. W mojej najnowszej powieści W cieniu krzyża, najbardziej złożonej i wymagającej, jaką dotąd napisałem, połączyłem thriller z wizją dystopijnej, alternatywnej przyszłości naszego kraju. Jest to także najbardziej kontrowersyjna z moich książek, gdyż dotyka tematu religii katolickiej. Już przy próbach zainteresowania nią kilku wydawnictw spotkałem się z uprzedzeniami i odmowami nie tylko wydania powieści, ale w ogóle jej przeczytania, co najlepiej świadczy o emocjach, jakie taka tematyka może budzić. Gdyby jednak ktoś mnie o tę powieść zapytał, o jej wydźwięk, to powiedziałbym, że nie sądzi się książki po okładce. Ani po samym tylko opisie, jak to miało miejsce w przypadku W cieniu krzyża.
Jakieś rady dla osób, które także pragną pisać?
Co do rad dla osób, które chcą pisać, to nie jestem jeszcze odpowiednią osobą do ich udzielania. Pomimo tego, że na pisanie poświęciłem wiele lat, nadal czuję się nowicjuszem w tej kwestii, hobbystą raczej niż profesjonalistą. Drobnym autorem, jednym z wielu, którzy pojawiają się na rynku. I ciągle myślę o sobie jako o „autorze” właśnie, nie „pisarzu”. Określenie „pisarz” jest w moich oczach zbyt dużym słowem, bym mógł go w tym momencie używać odnośnie swojej osoby. Z doświadczenia powiem jednak, że pisać warto dla siebie, dla własnej satysfakcji, to przede wszystkim. Jeśli w przyszłości przyniesie to również odpowiednie zyski, będzie świetnie. Nie sądzę jednak, by profity z książek były wystarczające na zaspokojenie wszystkich potrzeb. Nie w naszym kraju i nie przy książkach nieco ambitniejszych od modnej, pisanej głównie dla kobiet literatury, która choć nie przedstawia sobą zbyt wiele, to jednak nieźle się sprzedaje.
W dzisiejszych czasach słowo „recenzja” nabiera wielu znaczeń – co oznacza ono dla Ciebie i czego oczekujesz po recenzji?
Recenzja dzisiaj to przede wszystkim darmowy sposób na reklamę książki. Czy to negatywna, czy pozytywna, sprawia, że ludzie słyszą o książce, czytają o niej, oglądają okładkę. Nie da się przewidzieć, kogo z nas recenzja skłoni do zakupu książki, więc jej ogólny wydźwięk wcale nie musi być pozytywny. Powiem więcej, negatywne recenzje wzbudzają o wiele większe zainteresowanie książką niż te pozytywne. Kiedyś, w jednej z recenzji Przypadku Morrowa, dość solidnie mi się oberwało. Słowa blogerki godziły także w moją osobę, choć mam wrażenie, że nie przeczytała nawet książki do końca. Nie było to miłe przeżycie, ale dzięki niemu nauczyłem się dystansu do całego literackiego świata i swobodnie publikowanych w sieci opinii. Jeśli dzisiaj ktoś napisze to, co mu ślina na język przyniesie, nie zrobi to już na mnie większego wrażenia. Podoba się książka – dobrze, nie podoba się – trudno. Jak już napisałem wyżej, nie da się dogodzić wszystkim. Ważniejsze jest, by być uczciwym względem samego siebie.
Ostatnio w światku literackim głośno było o znalezieniu przez blogerkę błędów ortograficznych, gramatycznych i interpunkcyjnych w książce wypuszczonej na rynek przez wydawnictwo Novae Res. Blogerka słusznie postąpiła, ostrzegając przed tym potencjalnych czytelników, a wydawnictwo popełniło karygodny błąd, wypuszczając tak bardzo wybrakowaną książkę do sprzedaży. Miała rację, zwracając na to uwagę. Należy także zauważyć, że zrobiła to w sposób bardzo kulturalny, nie obrażając winnego błędów wydawnictwa. Wyraziła przy tym swoje zdanie na temat samej powieści, którą oceniła bardzo dobrze. Tak właśnie, moim zdaniem, powinna wyglądać recenzja. Szczera i skupiona na tym, co ważne, lecz jednocześnie nie godząca w uczucia innych, nie posunięta zbyt daleko w subiektywnej opinii. Odpowiednio równoważąca wszystkie jej elementy, jednak traktująca w głównej mierze o samej powieści. Reszta powinna być tylko dodatkiem.
Inne pasje poza pisaniem?
Chwilowo w zasadzie nie mam czasu na żadne inne pasje, ale kilka mam. Rysunek, który od zawsze lubiłem. Czytanie oczywiście, a także oglądanie dobrych filmów pobudzających do myślenia, jak na przykład The Island czy Splice. Uwielbiam wprost karcianki kolekcjonerskie, drogie jak diabli, ale dające dużo radości. Dzisiaj są to Warhammer: Inwazja i Android Netrunner, a kiedyś był jeszcze Doom Trooper.
Grywałem także na gitarze elektrycznej, która jednak stoi teraz tylko na stojaku w rogu pokoju. Co się z tym wiąże, to moje zamiłowanie do szybkiej, gitarowej muzyki, a najbardziej do old schoolowego thrash metalu.
Dziękuję bardzo za tę rozmowę i czekam na dobre wieści w sprawie W cieniu krzyża.
| Porzuceni |