[recenzja/opinia] Wielki Północny Ocean. Księga I Morze – Katarzyna Szelenbaum
Rozpoczynając przygodę z I księgą Wielkiego Północnego Oceanu cieszyłam się, iż wniknę w Królestwo Eskaflonu. Otrzymałam jednak całkiem inną historię niż się spodziewałam. Zamiast przenieść się w bezwzględny świat pełen walk i wyzwań dla śmiałków – poznałam Rinoarda, syna grabarza, który ze względu na swoje pochodzenie jest uznawany za nieczystego i tak też sam się czuje. Myslałam, iż to typowa fantastyka, ale Wielki Północny Ocean. Morze to także dramat psychologiczny, powieść poruszająca istotę człowieczeństwa, powieść mówiąca o bólu i nauce życia w okrutnym świecie. Główny bohater – Rin – trafia pod skrzydła porucznika zwanego Dzikim Krukiem, zostając jego uczniem – jego Mikadejo – uczy się życia, pokonywania strachu oraz różnych rodzai bólu. Rin zostaje złamany przez tajemniczego i skrytego mistrza. Uczy się jego praw i reguł. Ciało pamięta ból, ciało uczy się bólu, ciało uczy się reakcji na daną sytuację. Chłopak nie znający innego dotyku, niż ten zły dotyk – wywołujący ból, cierpienie, otrzymuje go jeszcze więcej. To opowieść, w której autorka ukazuje nam ludzkie kalectwo, różne sposoby umierania – czy to mentalne czy cielesne. Opowieść ponura, ostra i zdecydowanie trudna w odbiorze. Pełna niewiadomych, niewysłowionych myśli i niemożliwego, a jednak namacalnego bólu – także strachu przed tym co nieznane. Całość okraszana jest fantastycznym światem, w którym walka trwa na różnych poziomach. Chciałabym, aby tego świata było więcej. I liczę, iż kolejne części ukażą go w bardziej obszernym stopniu.
Wielki Północny Ocean. Morze to książka, która dała mi do wiwatu. Jest tak przesiąknięta bólem, że aż momentami niezrozumiała. Główny bohater jest bardzo realistyczny, bardzo plastyczny – tak jak i jego wewnętrzne i zewnętrzne przeżycia. Kończy się w takim momencie, który powoduje, iż chce się poznać dalsze losy bohaterów. Poznać sekrety Dzikiego Kruka, a zdecydowanie jest ich wiele. To bardzo tajemnicza, niebezpieczna i okrutna postać, która potrafi złamać każdego. Według mnie, aby tę powieść tak w 100% prawidłowo ocenić trzeba przeczytać cały pięcioksiąg, gdyż pierwsza część pozostawia wiele plam, które pewnie zostaną wypełnione w kolejnych księgach.
Podsumowując Wielki Północny Ocean. Morze to nie jest typowa fantastyka. Nie spotkacie w tej powieści ogromu magii czy elfów. Za to spotkacie złożone charaktery połączone historią, w której ból i strach stoją na samym początku listy. To wstęp do historii Rina, który powoduje, iż chcemy się przekonać dokąd ta opowieść zmierza. Intryguje podobnie jak przedprolog, który jest zdecydowanie fantastyczny, w przeciwieństwie do całej powieści:
„Dawno, dawno temu, porucznik Rinoard z Eferno, syn Bezimiennego i Bezkształtnego, zwanego Krukiem Bólczyńcą, został pozbawiony przez nędzarza imieniem Torango rzeczy, której pragnął najbardziej – bezimiennego grobu.”
Wielki Północny Ocean. Morze to nie historia dla każdego. To historia, która przypadnie do gustu osobom nie bojącym się odkrywania ran na duszy i ciele. Lektura dla ambitnych, nie bojących się wyzwań. Lektura, o której nie mogę powiedzieć – „podobała mi się”, to bardziej złożone, trudne do nazwania uczucia.
Spodobał Ci się post? Był przydatny? Polub i poleć znajomym.