Luźne Pogaduchy MK Czytuje

[wywiad/rozmowa] Luźne Pogaduchy z Alicją Złotkowską prawdziwą pasjonatką, autorką oraz głównodowodzącą w Wydawnictwie Książkożerca

/przysłowie chińskie/

W Dzisiejszych pogaduchach pragnę zaprezentować Wam Panią Alicję Złotkowską, która przy bliższym poznaniu okazała się niezwykle ciepłą, otwartą osobą, która po prostu kocha książki. Ta wielbicielka zwierząt jest głównodowodzącą w Wydawnictwie Książkożerca oraz autorką dwóch publikacji: Język emocji społeczności internetowych oraz Dziewięć kotów. Z przyjemnością mi się z nią gawędziło, dlatego zachęcam Was do przeczytania poniższej rozmowy, gdyż jest to osoba podzielająca zdanie typowego czytelnika. Poza tym niebywale podoba mi się to, iż stara się wypromować polskich autorów. Pozdrawiam Was ciepło, życzę przyjemnej lektury i zapraszam do dyskusji.

MK: Czym dla Pani są książki?  

AZ: Pierwsze skojarzenie mam z drzwiami. Drzwiami do innych światów i do mojego własnego świata, bo gdy wchodzę w daną fabułę, zazwyczaj coś z niej zabieram. Coś co zostaje we mnie już na zawsze. Często to tylko ziarnko piasku, ale zdarzyły się książki, które były całą górą.
Ulubiony gatunek literacki?

Jak inne światy, to głównie fantastyka. Choć coraz częściej podobają mi się książki z pogranicza kilku gatunków, eksperymentujące.
Ulubieni autorzy? Polscy czy zagraniczni? Idole?

Jest ich sporo. Na gruncie polskim w czołówce na pewno znajdzie się Anna Brzezińska. Ogólnie dzielę pisarzy, których cenię, na dwie grupy – zdolnych rzemieślników (zazwyczaj strukturalistów) oraz artystów słowa. Co prawda, niektórzy wpisują się w obie te grupy jak np. Stephen King. Jego współczesne książki określiłabym mianem bardzo dobrego wyrobu rzemieślniczego, jednak początek cyklu o Mrocznej Wieży czy nawet niedoskonały Blaze – jedna z pierwszych powieści Kinga, wydana po latach pod pseudonimem – dla mnie te książki po prostu mają duszę. Mogą czasem zgrzytać w zębach, bo nie są typowym wyrobem popkultury, jednak na pewno wiele wnoszą do literackich poszukiwań w ogóle.
Co do idoli, to bardzo mocne słowo, takie o krok od fanatyzmu. Nie bardzo mi więc pasuje. Powiedzmy, że są osoby, które szanuję i podziwiam za to, co zrobiły. Zazwyczaj  łączy je jedno: wytrwałość i wiara we własne marzenia.
Ulubiony cytat, sentencja, wiersz? 

Ulubiony cytat i zarazem sentencja –„Nie ma szczęśliwych zakończeń, bo nic się nie kończy” – ‘Ostatni Jednorożec’ Beagle’a. To przypomina mi, że nigdy nie jest tak do końca dobrze, ani do końca źle. Krąg życia jest nieprzerwany i dlatego najważniejsze, to przeżywać swoje życie, nie bać się bólu, nie spoczywać na laurach. Zaś ulubiony wiersz… Mam dwa, które wzruszają mnie zawsze, mimo że czytałam je już dziesiątki razy. ‘Bez imienia’ Baczyńskiego i ‘Kot w pustym mieszkaniu’ Szymborskiej. Chyba więc lubię się czasem zasmucić… 😉
e-booki, audiobook czy wersje papierowe książek? 

E-booki i tradycyjne książki stawiam na równi, bo spełniają tę samą rolę. Papier czy monitor to tylko pośrednik. Natomiast wpływ na wyobraźnię jest ten sam. Audiobooki… to jakby okaleczeni bracia. Wiele odbierają imaginacji, jednak w sytuacjach, gdy nie mamy możliwości skupić się na czytaniu, na przykład prowadząc samochód, jest to bardzo fajna forma kompromisu.  Doceniam ją, aczkolwiek wybieram raczej te dwie pierwsze.
Jak odbiera  Pani dzisiejszy rynek czytelniczy? Polacy czytają mniej, a może nie jest tak źle? 

Moim zdaniem jest dobrze i jest źle zarazem. Rynek książek wciąż walczy. Proszę zauważyć, że wiele premier filmowych ma swoje odbicie również na rynku księgarskim. To dlatego, że teraz coraz częściej wpierw ogląda się film czy serial, a dopiero później czyta powieść, na podstawie której został on nakręcony. To przekonuje do czytania osoby, którym książki kojarzyły się dotychczas tylko z nudnymi lekturami szkolnymi. To jest na plus. Na minus jest jednak fakt, że czytając, takie osoby widzą postacie z ekranu, nie uruchamiają więc w pełni swojej wyobraźni.
Jak wydanie książki, ogólnie rynek wydawniczy wygląda Pani oczyma? 

Szczerze? Przestałam odwiedzać takie księgarnie jak Martas czy Empik. Boli mnie to za każdym razem, gdy widzę jak manipulują rynkiem nowości wydawniczych. Wiele osób nie wie, że jest to element kampanii reklamowych, a nie faktycznie zbiór książek, wartych poznania. Choćby publikacja była najlepsza i miała najlepsze recenzje, nie trafi tam bez umowy na promocję z danym molochem.
Coraz więcej świadomych czytelników wie o tym jednak. To dlatego ostatnio rozkwitają fora i grupy polecające książki. Można powiedzieć, że w internecie powstaje taki nasz mały undergroud wydawniczy, który pozwala zaprezentować niezależne oceny nowości rynkowych, nawet jeśli nie miały one zbyt wielkich funduszy na promocję.
Wydawnictwo Książkożerca – proszę o kilka słów na jego temat. 

Książkożerca powstał z miłości do książek. Po prostu. Już na studiach chciałam składać książki. To jednak nie jest łatwa praca, a też bałam się, że zwyczajnie nie poradzę sobie z prowadzeniem firmy. Udało mi się jednak w końcu znaleźć pracę „w branży” jako redaktor. Przez trzy lata pracowałam w grupie mediowej. Wymagało to ode mnie tego, co określam mianem rzemieślnictwa. Nauczyłam się pisać pod linijkę – o wszystkim, na zamówienie. Wiele się nauczyłam, choć gdzieś tam moja pasja cierpiała. Gdy w 2012 przejęłam obowiązki redaktora naczelnego całej grupy i zamiast pisać, bardziej musiałam się skupić na organizowaniu pracy biura i prowadzeniu dużych kontraktów, przestałam się bać. Te trzy lata pomogły mi znaleźć siłę, by rzucić  się na głęboką wodę i zacząć coś samej, zupełnie od zera. Postanowiłam zająć się tym, czego w naszym kraju się jeszcze nie robi profesjonalnie – e-bookami. Studiując we własnym zakresie wiedzę techniczną, jak i badania dotyczące higieny wzroku, starałam się opracować szkielet „idealnego” e-booka. Oczywiście, składanie książek to nie wszystko, by powstało prawdziwe wydawnictwo. Od początku wspierali mnie inni pasjonaci, moi znajomi i przyjaciele. Zawsze gdzieś tam obracałam się w środowisku, które kochało książki, dlatego na początku Książkożerca był taką naszą fanowską inicjatywą. Chcieliśmy pomagać młodym, startującym pisarzom. Ten cel zresztą dalej jest przez nas realizowany. Nie kupujemy tytułów zagranicznych, mamy bowiem przekonanie, że jeszcze wiele nieoszlifowanych diamentów da się znaleźć na naszym gruncie rodzimym.

Jak z Pani perspektywy powinna wyglądać dobra „recenzja/opinia” – jej składowe? Jakie cechy powinien mieć potencjalny recenzent i jego strona? 

Och, nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Jestem fanką fenomenologicznej metody badawczej jeśli chodzi o literaturę. Jej idea opiera się na indywidualnym odbiorze każdego czytelnika. To samo, więc dotyczy recenzenta. Niech pisze się o tym, co się poczuł w trakcie odbioru książki, a nie porównuje swoje odczucia z tymi, opisanymi na innych serwisach. Jest tylko jedyna zasada, jaka powinna wiązać: „Nie spoilerować bez ostrzeżenia”. 
Czym dla Pani w dzisiejszych czasach jest „recenzja”?

W czasach, gdy skróty treści na odwrocie książki są pisane przez specjalistów, opisy na serwisach książkowych przez pozycjonerów, a znane nazwiska polecające książkę dostają za to ciężką kasę i nawet nie fatygują się, by przeczytać co polecają… Recenzje blogerów, takich jak Pani, są szansą. Szansą na poznanie czyjegoś niezależnego zdania o danym utworze.
Inne pasje poza pisaniem? 

Nie wiem czy to podchodzi pod pasję, ale dzielę dom z dwoma psami, siedmioma kotami i jednym żółwiem. Wszyscy chodzą swobodnie i wbrew stereotypom żyją w zgodzie. No, może żółw czasem terroryzuje koty, biegając za nimi (tak, biegając, nie przejęzyczyłam się), ale to tylko sprawia, że jest wesoło. Poza tym na pewno w zainteresowania wpisałabym RPG (role playing games)  – które uważam za świetne warsztaty wyobraźni, a w wersji PBF (play by forum) również warsztaty pisarskie. Gotować lubię. Szyć nie bardzo, a prasować nienawidzę. 😉
Translate »